Anna McPartlin- Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu
Powieść, która okazała się totalnym zaskoczeniem. Niesie przesłanie, którego nie spodziewałam się tam znaleźć.
Maisie traci syna. Dwadzieścia lat później decyduje się o tym opowiedzieć.
Ta książka to tak naprawdę relacja z sześciu dni, które okazały się brzemienne w skutki dla całej rodziny kobiety, a także sąsiadów, kolegów i koleżanek ze szkoły chłopca.
Wydarzenia opowiedziane godzina po godzinie z perspektywy różnych, uczestniczących w nich osób. Między dialogi wplatane są wspomnienia bohaterów z ważnych momentów w przeszłości, które cokolwiek wyjaśniają, lub miały wpływ na obecny stan. Zakończenie zaskakuje, dziwi i wzrusza. Podejrzewam, że znajdą się też osoby, w których może również wywołać skrajnie inne emocje, nie do końca pozytywne.
Powód śmierci Jeremiego jest trudny do uwierzenia. Nie byłam w stanie go przewidzieć i na pewno nie potrafiłabym się go domyślić.
Książka niesamowicie działa na odczucia Czytelnika, tym bardziej, że ten wie od początku, jaki będzie rezultat poszukiwań chłopca, a na bieżąco czyta o nadziei i pragnieniu matki, by odnaleźć go zdrowego, żywego. I mimo wszystko sam ma taką nadzieję, że jednak wszystko skończy się dobrze!
Według mnie autorka książki pięknie przedstawiła bohaterów. Świetnie wczuła się w daną postać i przedstawiła jej punkt widzenia. Dzięki temu książka trzyma w napięciu od początku aż do końca i trudno się oderwać od treści. Cóż, mi się to nie udało- gdy zaczęłam czytać, siedziałam, aż skończyłam. Jeśli nie zerkniecie na koniec książki, by poznać to, do czego cała książka dąży- będzie to dla Was równie poruszające i wciągające przeżycie. A na koniec, gdy już pożegnamy bohaterów, pozostajemy z własnymi myślami i ich plątaniną w głowie. Jest o czym myśleć i jest nad czym się zastanawiać.
Książka porusza bardzo ciężkie tematy. Przeżycia, których nikomu nie życzymy, a jednak jest wiele osób, które doświadczają takiej traumy na co dzień. Przemoc rodzinna, alkohol, narkotyki, matki zostawiające swoje dzieci na pastwę ojców, młodzież doświadczająca swych pierwszych intymnych przeżyć. Dołączając do tego bezsilność, paniczny lęk przed oprawcą i grę pozorów, powstaje powieść obyczajowa, która poruszy serce niejednego czytelnika.
Jest kilka takich sytuacji (poza punktem kulminacyjnym powieści), których się nie spodziewałam. Wciąż myśląc o zaginionym chłopcu i chęci odnalezienia go żywym, zapomniałam, że są też osoby, których wcale nie chcę w ciągu akcji. A one się pojawią. Prędzej czy później. Zachowanie niektórych z kolei mnie rozczarowało.
Książka jest szara i smutna. Radosnych momentów raczej tu nie ma. Nawet jeśli bohaterka jest przez chwilę szczęśliwa, to jednak nie potrafiłam w pełni cieszyć się jej radością. Wiedząc to, czego ona nie wiedziała- że to tylko chwilowe. Dlatego podoba mi się okładka- smutne cienie, tajemnicza postać, choć od razu widzimy w niej Jeremiego. Samotne drzewo w oddali. To wszystko idealnie oddaje klimat historii chłopca i wprowadza nas w odpowiedni nastrój.
Rozdziały są podzielone na daty i godziny. Dzięki temu dostajemy uporządkowaną relację, dzień po dniu. Czasem sytuacje nakładają się na siebie, gdyż patrząc oczami jednej osoby, za chwilę przenosimy się do głowy drugiego świadka wydarzenia.
Ciekawie zaaranżowany wstęp do całej historii zostaje pociągnięty aż do końca.
Pochłonęłam tę książkę w jeden dzień, pół niedzieli i po lekturze. Ale po tej szybkiej, wciągającej lekturze nastąpiło wiele godzin przeżywania tego wszystkiego jeszcze raz. Na pewno znasz to uczucie, gdy odstawiasz książkę na półkę, a historia żyje w głowie jeszcze długi, długi czas. To właśnie jedna z tych książek, które tak działają na Czytelnika. Zdecydowanie polecam!
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu HarperCollins.
Tytuł: Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu.
Autor: Anna McPartlin
Ilość stron: 391 samego tekstu, 397 wszystkich razem
Wydawnictwo: HarperCollins
Moja ocena technicznych cech (styl, błędy, podział na rozdziały, itp.): 10/10
Moja ocena ogólna: 8/10