“Marsjanin”

Film powstał na podstawie książki o tym samym tytule. Książki nie dane mi jakoś było dotąd przeczytać, ale na film poszłam z wielką chęcią.

W trakcie seansu jeden z obrazów szczególnie poruszył moje szare komórki. I tak inaczej zaczęłam patrzeć na ten film. Na naszym ziemskim niebie ciągle coś lata, fruwa. Coś, co stworzył człowiek. A na niebie Marsa nie ma kompletnie “nic”. Widok niby ten sam, gwiazdy, słońce, planety. Ale człowiek jest kompletnie samotny i jakby się w to zagłębić, to tak naprawdę nie jest to ten sam widok. Oglądając razem z bohaterem niebo na Marsie szukałam jakoś tak automatycznie lecącego samolotu. Ale przecież tam go nie znajdę.

Nie analizując, czy to co w filmie ukazano, jest zgodne z rzeczywistością i prawami fizyki (bo przecież nikt z nas tak naprawdę na Marsie nie był) ogólne wrażenie na mnie zrobił bardzo pozytywne. Jest to jeden z tych filmów, do którego chętnie co jakiś czas wracam. Czekam aż będzie dostępny na DVD, żeby jeszcze raz już bez ciśnienia, tego pierwszego aspektu niecierpliwości, obejrzeć. I przyjrzeć się dokładnie każdej scenie, co w efekcie końcowym prowadzi do prawie obsesyjnej znajomości klatki po klatce na pamięć. Zdecydowanie podręczników szkolnych nie wkuwałam z taką zapamiętałością, z jaką oglądam po raz kolejny coś, co mnie poruszyło w tych częściach mózgu, które są odpowiedzialne za dziwne drgania w niektórych częściach mózgu albo też nawet klatki piersiowej.

Swoją drogą ciekawa jestem ile jest pracy grafików, a ile faktycznych scen z jakiegoś miejsca (niestety) na Ziemi. Niestety, bo kręcenie filmów gdzie indziej niż na naszym globie jest obecnie niemożliwe.

Ale naprawdę chciałabym kiedyś zobaczyć pierwszy film nakręcony gdzieś tam, w naturalnych warunkach. Może okaże się gorszy niż te, rysowane obecnie komputerowo 😉