Jak spotkałam hejtera

hejterzy, poranna kawa, przemyśleniaJakiś czas temu Maciek zapytał, ile kiepskich opinii na swój temat muszę usłyszeć, by zwątpić w siebie i mieć ochotę rzucić w cholerę wszystko co robię. Cóż. Nie potrzebuję ani jednej osoby, by kusząco poddać się takim myślom.

Idealnym hejterem dla mnie jestem ja sama. Mój własny, prywatny drań. Specjalista w swojej dziedzinie. Zna mnie doskonale, wie, gdzie i jak uderzyć, żeby osiągnąć sukces. Siedzi gdzieś z tyłu mojej głowy i włazi przez frontowe drzwi według własnego, zupełnie nieznanego mi harmonogramu.

Irytujące o tyle, że nie bardzo mogę się na to przygotować. Pojawia się rano. Jest w kuchni szybciej niż ja. Gdy wstawiam wodę na kawę, on już siedzi przy stole i zajada się resztkami mojego dobrego humoru. Patrzy na mnie prowokująco, a ja spuszczam głowę, bo wiem, że to nie będzie dobry dzień. Mam nieproszonego gościa. Piję kawę, choć nawet przełykanie sprawia mi trudność.

Nagle wszystko co robię, traci sens. Wydaje mi się, że idę w złym kierunku. Brnę tam, nie wiadomo po co. Bo to i tak nie ma znaczenia. Nikt tego nie zauważy, nikomu się nie spodoba. Sama siebie przekonuję, by odpuścić. I tak mi się nic nie uda. Szkoda czasu. Czuję, jak strach rośnie w moim gardle, nieśmiałość nie jest już tylko małym kiełkiem, ale całym krzaczkiem, bujnie zieleniącym się tuż przed wejściem do mojej pewności siebie.

A ja tęsknię do tego poczucia własnej wartości, które jeszcze wczoraj obiecywało, że dziś też wpadnie na obiad, a jutro przeprowadzi się do mnie na stałe. Wczoraj było nam razem tak dobrze, że postanowiliśmy spróbować stałego związku. Dobrze, że jest wyrozumiałe i toleruje moje zdrady. Bo dziś mam innego. Tego drania, który nadal siedzi w kuchni i łypie na mnie złośliwie.

Nagle coś sobie przypominam. Ta myśl pojawia się delikatnie, współczująco i głaszcze mnie po głowie. Mój przyjaciel. Świadomość, że nigdy nie wolno się poddawać. Że największe umysły tego świata miały pod górkę i wiele chwil zwątpienia. Załamywały się, traciły grunt pod nogami, chowały w kącie. A potem podnosiły głowę i parły naprzód od nowa. I jeszcze raz. Do skutku.

Hejter dławi się swoją kawą, bo zauważył mój uśmiech. Od ucha do ucha. Patrzę na niego i mówię mu, że może sobie tu dziś siedzieć. Pozwalam mu łaskawie, bo wiem, że jego obecność jest naturalna. Gdyby mnie nie odwiedzał, to ze mną byłoby coś nie tak. Bo jestem człowiekiem pełnym uczuć i mogę mieć słabsze chwile. Czy one odejdą, to zależy tylko ode mnie. A ja nie zamierzam się poddać.

Augusto Cury napisał bardzo motywującą książkę “Nie porzucaj marzeń“. Ilekroć w mojej kuchni zasiada sobie ten mój prywatny, niechciany gość i próbuje zniszczyć to, co buduję w swojej głowie, za każdym razem przypominam sobie o tym, co przeczytałam we wspomnianej książce. To mi daje siłę, nawet gdy czuję się słabo.

Dlatego sięgam po różne poradniki i książki, które wspierają rozwój osobisty. Lubię te naprawdę dobre. Nie wszystkie takie są. Ale nigdy nie wiem, który tytuł zawiera to coś, w punkt. Dobry poradnik okazuje się dobrym dopiero po przeczytaniu. A jest wg mnie dobry, gdy w całej książce znajdę choćby JEDNO zdanie, które da mi jakąś wartość. Dzięki któremu zmienię na lepsze coś w swoim życiu. Wtedy wiem, czy w tej książce jest coś dla mnie, czy nie. Metoda prób i błędów, bo dla każdego z nas coś innego jest tym dobrym. Trzeba tego szukać do skutku.

 

źródło zdjęcia: pixabay.com