Honey -film z 2003r.
Bywają dni, gdy mega pozytywne filmy poprawiają mi humor, podnoszą na duchu i dają werwy do walki.
Jednak bywają takie dni, gdy czuję i zachowuję niczym smerf maruda, a na wszelkie objawy radości wokół mnie patrzę ze wstrętem. I pewnie ta recenzja miałaby zupełnie inny oddźwięk, bo gdy myślę o filmie dziś, to są to myśli bardziej pozytywne, wiecie: o spełnianiu własnych marzeń, sile i wytrwałości, chęci pomagania innym. Ok. Być może poniższy tekst nie powstałby, gdybym tamtego dnia nie była wspomnianym smerfem. Ale ponieważ nim byłam, to wyżyłam się w wordzie, a efekt wklejam poniżej. (Tekst powstał w marcu tego roku, od tamtej pory nic w nim nie zmieniałam.)
Film opowiada o dziewczynie, która jest barmanką oraz nauczycielką hip hopu ubogich dzieci ulicy. Dziewczyna marzy o tym, by stać się zawodową choreografką, uwielbia tańczyć i jest w tym obłędnie dobra. Pewnego dnia w klubie, w którym pracuje a po godzinach tańczy dla przyjemności, zostaje wypatrzona przez producenta teledysków. Dostaje u niego angaż, a już po krótkim czasie pracy na planie awansuje na wymarzone stanowisko.
Bardzo lubię Jessicę Albę. Ale takiego masła maślanego jak ten film dawno nie widziałam! Ja rozumiem- pozytywne nastawienie, dobre zwroty na ciężkiej drodze życia. Ale tu wyobraźnia reżysera poszybowała chyba już nie w chmury, ale daleko ponad nie. I nie uwierzę (a przynajmniej dziś), że ktoś ma takie cudowne życie, bo w życiu zawsze się coś psuje, źle kieruje i są momenty, kiedy ostatnią rzeczą na jaką mam ochotę jest szeroki, szczery uśmiech od ucha do ucha.
Nawet najbardziej pozytywne osoby mają momenty załamania. A tytułowa bohaterka przypomina mi porcelanową laleczkę, która sunie tak płynnie przez życie, jakby opływała w jedwabiach. Czasami wręcz mam wrażenie, że dziewczyna unosi się nad ziemią, dlatego wszelkie kamienie, wystające korzenie czy niespodziewane dziury w asfalcie nie mają szans jej ruszyć. Dziewczyna jest taka cudownie cudowna i mięciutka, że nawet wszelka krytyka i źli ludzie, których wstrętny los czasem podstawia jej przed twarz, jakoś nie potrafią zbić jej z optymizmu. Wciąż wszystko jest idealne. A jeśli nie, to ona ma minę, jakby urwała się z innej planety. To, co się dzieje w tym filmie to istna bajka. Tak nieżyciowego scenariusza już dawno nie widziałam. I jak uwielbiam Jessicę Albę, tak dziś mam nieciekawe odruchy, gdy leci Honey.
By nie narzekać tak do końca, mam też kilka pozytywów. W tej całej chmurze optymizmu, radości i różowych piankowych serduszek odnalazłam naprawdę dobre układy taneczne. Nie mogę też narzekać na muzykę, którą każdy układ jest podpierany. Przyjemna dla ucha podrywa do tańca. A gdy człowiek patrzy na szczuplutką, śliczną i rewelacyjnie wyginającą się aktorkę, aż chce się poderwać cztery litery z kanapy i ruszyć w rytm! I ten gość, który oczu od niej oderwać nie może, a w sytuacjach kryzysowych w ogień wskoczy, byle ratować to dziewczę. No ruszże się i umów z nim!
Źródło grafiki: http://www.filmweb.pl/Honey/posters
Dawno temu oglądałam absolutnie wszystkie filmy zawierajace choćby minutkę tańca. Honey też znalazła się na liście, ale wtedy właśnie taniec najbardziej mnie interesował, więc wszystkie cukierki pominęłam 😉
Oglądałam ten film kilka razy na TVN, bo ta zazwyczaj go puszczają i zawsze dobrze się przy nim bawię. Nie jest to kino najwyższych lotów, ale ogląda się strasznie przyjemnie w nudne wieczory.
Pozdrawiam,
Ola z pomiedzy-ksiazkami.blogspot.com