Zupa szczawiowa <3
Przed chwilą przypomniałam sobie radość, jaką blogowanie dawało mi w zeszłym roku.
Wtedy prowadziłam trzy blogi i choć obecnie skleiły się w jeden, to kontynuowałam tu jedynie dział książkowy, zapominając o roślinkach, które dają mi tyle radości! Odkąd trzymam na parapecie (tuż obok biurka, przy którym pracuję) doniczki z roślinkami, głównie warzywami, czuję się inaczej. Obserwowanie roślin w czasie ich mozolnej wędrówki przez wszystkie fazy rozwoju od nasionka do dojrzałej roślinki jest cudowne. To taka nadzieja na zmiany i osiągnięcie celu. Skoro te maleństwa w ziemi dają radę, to ja nie dam?
Rok temu zasiałam w jednym miejscu szczaw. Już wtedy dwa razy udało mi się cieszyć zupą szczawiową, a w tym roku obserwowałam ponowne pojawienie się tych milusich, kwaśnych listków w ogródku. Dziś wreszcie miałam czas i siły, żeby zabrać się za gotowanie dla przyjemności (a nie jak przeważnie: dla przeżycia) i tak oto powstaje ten wpis. Robiłam po drodze zdjęcia, którymi będę przeplatała swoje bazgroły 😉 W Internecie jest mnóstwo przepisów na taki smakołyk, jednak mi najbardziej przypadł do gustu ten, w którym autorka dodała do zupy marchew. Oczywiście trochę go przekształciłam i zrobiłam dwa w jednym: szczawiową z tamtego bloga w szczawiowej, która już gotowałam kiedyś 🙂
Najpierw baza zupy. Oczywiście można ją gotować na porcji rosołowej/innym mięsie. Ja, w przypływie lenistwa wrzucam do trzech litrów wody dwie kostki rosołowe (warzywne) i już 😀
W międzyczasie napadłam szczaw nożyczkami (już się ściemniało, ale pociąg do zupy był silniejszy niż problem widoczności)
Ziemniaki przekształcam w kostkę, marchew traktuję tarką.
Gotowe wrzucam do gotującej się wody.
Szczaw jest cudowny, pyszny i raz na jakiś czas uwielbiam pochłaniać go pełnymi garściami. Niestety zanim trafi do garnka, trzeba go przebrać, oderwać ogonki i umyć (wiecie, ptaszki, kotki, ich potrzeby, itp… ).
Ogonki i listki, które budzą we mnie wątpliwości, wyrzucam.
W międzyczasie ziemniaki i marchew miękną.
Wtedy dorzucam pokrojony szczaw i w zasadzie to już prawie koniec 🙂
Listki pod wpływem wrzątku zmieniają kolor i niestety nie są tak uroczo zielone, jak w ogródku czy na łące. Ale ich smak rekompensuje mi ten brak zieleni 🙂 Jeśli mam koperek, to też go na końcu dodaję, jednak dziś w mojej kuchni niestety go brakuje, dopiero zaczyna wyrastać z doniczki na tarasie. Zadowalam się więc jedynie doprawieniem zupy solą, pieprzem i śmietaną 18% (koniecznie najpierw zahartowaną!).
W osobnym garnku gotuję jajka na twardo, następnie wrzucam pokrojone prosto do zupy.
A potem już jedynie cieszę się cudownym smakiem. Koniecznie w ulubionej miseczce!
Bardzo tęskniłam za tą zupą i wreszcie tęsknota dobiegła końca. Oczywiście długo takie pyszności nie uchowają się w mojej kuchni, ale nic nie szkodzi. Pamiętajcie jedynie, żeby nie jeść tej zupy zbyt często, bo niestety, jak wyczytałam w Internecie, w dużych ilościach i często nie jest zbyt zdrowa 🙁
Nie moje smaki.
Nie każdy wszystko musi wszystko lubić, na szczęście jest tak wiele potraw do wyboru, że każdy znajdzie coś dla siebie 🙂 Ja z kolei nie tknę wątróbki 😉
Uwielbiam szczawiową i jestem pod wrażeniem, że udało Ci się samej wyhodować szczaw na parapecie. Ja nie robię szczawiowej zbyt często, ale moja babcia zawsze świeżo ścięty szczaw z ogrodu myła, siekała i przygotowywała gotowe słoiczki. Można było z nich korzystać przez całą zimę. Pyszności! 🙂
A to jest myśl! Zrobić na zimę w słoiczki. Dzięki 😉 Szczaw wyrósł sam, ja tylko nasionka do ziemi wrzuciłam 🙂 Ale moje eksperymenty z uprawianiem roślinek różnie kończą 😀 Wkrótce zbiorę się, żeby przenieść tu wpisy z poprzedniego bloga, to zobaczysz moje ziemniaki w doniczce 😀 Do dziś się z tego śmieję 😉
Hehe, ale trafiłas- ja robie ja jutro 🙂
Z tym,ze opcja leniwca bo wszystko ze słoika ale tez pyszne 😉
Opcja leniwca sprawdziła mi się na jesieni- też dobra 🙂 Ale grzechem było nie zerwać świeżych listków, skoro tak wdzięcznie urosły 😉 Smacznego!
Czemu nie jest zbyt zdrowa? Kiedy byłam mała moja rodzina miała całe grządki szczawiu i jakoś nigdy nie odczułam rzadnych negatywnych efektów, mimo że liście wcinałam jak królik 🙂
Ja tak samo 😀 garściami go jadłam prosto z łąki, jeszcze jako dziecko. W Internecie znalazłam informacje, że szczaw zawiera związki, które powodują powstawanie m.in. kamieni na nerkach i czegoś tam jeszcze… Nie zagłębiam się w to, bo uwielbiam szczawiową, a nie chcę przestać jeść ulubioną zupę, bo coś nie tak z głównym składnikiem 😉 W końcu i tak wszędzie na nasze zdrowie coś czyha 😀 Ja uwielbiam tę zupę i gotować ją zamierzam zawsze, gdy mam na to ochotę, ale nawet mama mi ostatnio delikatnie zasugerowała, żebym nie szalała zbyt często, bo to niezdrowe 🙁 Jeśli jesteś zainteresowana szczegółowo tym tematem zagrożenia ze strony cudnie kwaśnych listków, na tej stronie jest to lepiej wyjasnione: http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/szczaw-wlasciwosci-odzywcze-przepis-na-zupe-szczwiowa_43706.html, choć jak tam czytam, to szczaw robi też wiele dobrego w naszym organiźmie. Magda, u której na blogu (link jest w treści wpisu) podpatrzyłam dodanie do zupy marchwi, też pisze o tych złych właściwościach. Wiesz, tak ze wszystkim: są dobre i złe strony. Ja po prostu ufam swoim kubkom smakowym 😉